Danie, o którym dziś piszę kosztowało mnie więcej wysiłku niż początkowo zakładałem - uznałem, że za pierwszym razem nie doszedłem do pożądanego przeze mnie rezultatu - wydawało mi się, że bliny były zbyt kwaśne, trochę jakby rozczyn zbyt długo się fermentował. Poza tym wyszły za grube i za małe, a wyglądem przypominały bardziej racuchy, niż typowe bliny. Postanowiłem przebrnąć jeszcze raz przez recepturę, którą znalazłem w książce kucharskiej pani Ewy Aszkiewicz i tym razem było o wiele lepiej. Jedyna zmiana jaką wprowadziłem dotyczyła rozczynu, do którego dodałem trochę przesianej mąki pszennej, czyli sporządziłem go klasyczną metodą. Zmieniłem też nieco sposób rozlewania na patelni gotowego ciasta, aby w efekcie końcowym uzyskać dosyć cienkie i lekko chrupiące placki o powierzchni większej niż te poprzednie. Rozsmarowałem na nich pastę łososiową, na którą przepis również tu zamieszczę. Na każdy placek polałem trochę śmietany i posypałem koperku.
A teraz przepis:
Rozczyn
Zaczynam od rozczynu. Gramatura jest w tym przypadku zbędna - pół kostki rozkruszonych drożdży rozpuściłem w niewielkiej ilości ciepłego mleka, a następnie dolałem resztę tego samego mleka (łącznie szklanka), dodając pół łyżeczki cukru (jako pożywki dla drożdży) oraz łyżkę przesianej mąki, wymieszałem i na wierzchu oprószyłem jeszcze mąką.
Nagrzałem piekarnik, zamknąłem okno i w ciepłym pomieszczeniu pod przykryciem rozczyn fermentował przez godzinę obok piecyka. Idealny powinien mieć płaską, lekko wklęsłą powierzchnię zapadającą się po dotknięciu, ale nawet jeśli dokładnie nie będzie odpowiadał temu opisowi, to i tak można go użyć.
Ciasto
Czas, kiedy rozczyn dojrzewa wykorzystuję na przesianie mąki, wybicie żółtek i roztopienie masła.
Potrzebne będzie: 1 szklanka mąki tortowej, 1 szklanka mąki gryczanej (już w tym momencie solę zmieszane mąki, aby sól równomiernie się rozprowadziła), 2 łyżki masła, które rozgrzewam unosząc rondel nieco nad ogniem, aby masło się nie zagotowało (masło, tak jak i wcześniej mleko nie może być gorące, tylko ciepłe, aby drożdże się nie sparzyły), 2 żółtka i pół szklanki ciepłej wody.
Kiedy mam już gotowy rozczyn mieszam go z powyższymi składnikami na końcu dodając stopniowo masło. Odstawiam do wyrośnięcia na ok. godzinę w ciepłym miejscu po drodze dwa razy mieszając - nazywa się to przebijaniem i jest potrzebne, aby uwolnić z ciasta zbierający się w trakcie fermentacji drożdży CO2, którego nadmiar nadaje ciastu nieprzyjemny, kwaśny, "gazowy" posmak.
Gotowe ciasto ma dosyć rzadką konsystencję, prawie jak naleśnikowe (w końcu to nic innego jak rosyjskie naleśniki drożdżowe z mąki gryczano-pszennej). Rozlewam je dużą łyżką na rozgrzane na patelni masło z olejem w taki sposób, aby placki wyszły dosyć cienkie. W trakcie smażenia zmieniam olej na patelni ok. 3 razy, aby nie smażyć kolejnych blinów na palącym się tłuszczu.
Gotowe placki (wyszło mi ok. 15) przykrywam talerzem, aby utrzymać ich ciepło, bo szybko tężeją i stają się suche.
Bliny to danie ściśle związane z tradycją prawosławną, gdyż zgodnie ze zwyczajami ludowymi spożywane były w trakcie Maślenicy, czyli tygodnia ostatkowego, który kościół prawosławny przerobił na święto religijne. Innymi słowy, zajadano się blinami w trakcie zabaw i uczt tuż przed Wielkim Postem.
Pastę łososiową przyrządzam wcześniej, aby ją schłodzić. Mam na nią swój własny przepis: filet z łososia, 3 żółtka ugotowane na twardo, sok z cytryny, śmietana kwaśna 18%, śmietana słodka, sól, pieprz, tabasco, dymka i majonez.
Nie podaję dokładnej ilości składników, gdyż myślę, że każdy powinien doprawić ją po swojemu. Sugeruję tylko dodać dużą ilość pieprzu i soku z cytryny, aby zniwelować zbyt intensywny smak ryby.
Oddzielony od skóry filet łososia gotuję, a właściwie podduszam w garnku w niewielkiej ilości wody z dodatkiem kostki rosołowej i liścia laurowego.
Kiedy mięso jest już miękkie wkładam produkty do procesora i miksuję na pastę. Majonez i śmietanę dodaję po zmiksowaniu w takiej ilości, żeby pasta nie była za rzadka.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz