sobota, 28 czerwca 2014

Pesto-fuzja

      Pesto ma wiele zastosowań, ale nie często widuje się je dodawane do zupy - a taka jest właśnie francuska soupe au pistou - charakterna, czosnkowo-bazyliowa mieszanka warzywna, na tyle gęsta, że łyżka staje dęba w garnku. Danie typowo prowansalskie, jeżeli mamy się zagłębiać w "regionalia", bardzo treściwe, najlepsze oczywiście latem, kiedy mamy dostęp do świeżych warzyw takich jak fasolka szparagowa, która jest nieodłącznym elementem tej zupy.

Oto lista warzyw, których użyłem: zielona fasolka szparagowa, ziemniaki młode, marchew, cukinia, cebula, fasola biała (wykorzystałem tą z puszki, aby przyspieszyć proces gotowania zupy).

Wszystkie warzywa z wyjątkiem fasolki gotuję w ok. 2 litrach wody, z dodatkiem liści laurowych i ziela angielskiego. Kiedy woda jest doprowadzona do wrzenia, zmniejszam temperaturę i dalej gotuję na wolnym ogniu, aż objętość cieczy w garnku zmniejszy się, a zupa zgęstnieje. Na tym etapie dodaję fasolkę z puszki oraz gałązki tymianku (ja miałem suszone), aby powoli oddawały swój aromat zupie.
Oprócz wspomnianych warzyw dodałem pomidory z puszki, aby osłodzić nieco ciecz, którą nieopatrznie przesoliłem, używając soli morskiej gruboziarnistej, która jest polecana w tym przepisie. Nie ukrywam, że wyszła wariacja na temat klasycznej zupy au pistou, jednak jest ona na tyle smaczna, że mogę ją polecić z czystym sumieniem.
Kiedy warzywa są już miękkie dorzucam trochę połamanego spaghetti, suszone zioła typu bazylia, oregano, lubczyk, czy też prowansalskie i gotuję, aż makaron będzie miękki. Na koniec standardowo dodaję pieprz.

Pesto przygotowuję bardzo wygodną metodą: ucieram w moździerzu kilka ząbków czosnku z solą, a następnie miksuję razem ze świeżą bazylią dolewając cienkim strumieniem oliwę, aby uzyskać zmielone pesto jak na poniższym zdjęciu.
Przy okazji wspomnę, że nie dodaje się do niego orzeszków pinii tak jak ma to miejsce we Włoszech, gdyż jest to przepis francuski.



Rozprowadzam pesto w zupie i już na talerzu dorzucam starty włoski parmezan lub francuski gruyere, który dodaje ostrości temu daniu. Często łączę różne tradycje kulinarne w obrębie jednego przepisu, co według mnie wzbogaca potrawę i dostosowuje ją do naszych indywidualnych smaków, często nawet tych kojarzonych z dzieciństwa. W klasycznej soupe au pistou prawdopodobnie nie znajdziemy pomidorów, a tym bardziej lubczyku, czy włoskiego parmezanu, ale wydaje mi się, że eksperymentując można zawsze wpaść na jakiś ciekawy trop, który sprawdzi się w oryginalnym przepisie.
Smacznego!






środa, 25 czerwca 2014

Bliny

        Danie, o którym dziś piszę kosztowało mnie więcej wysiłku niż początkowo zakładałem - uznałem, że za pierwszym razem nie doszedłem do pożądanego przeze mnie rezultatu - wydawało mi się, że bliny były zbyt kwaśne, trochę jakby rozczyn zbyt długo się fermentował. Poza tym wyszły za grube i za małe, a wyglądem przypominały bardziej racuchy, niż typowe bliny. Postanowiłem przebrnąć jeszcze raz przez recepturę, którą znalazłem w książce kucharskiej pani Ewy Aszkiewicz i tym razem było o wiele lepiej. Jedyna zmiana jaką wprowadziłem dotyczyła rozczynu, do którego dodałem trochę przesianej mąki pszennej, czyli sporządziłem go klasyczną metodą. Zmieniłem też nieco sposób rozlewania na patelni gotowego ciasta, aby w efekcie końcowym uzyskać dosyć cienkie i lekko chrupiące placki o powierzchni większej niż te poprzednie. Rozsmarowałem na nich pastę łososiową, na którą przepis również tu zamieszczę. Na każdy placek polałem trochę śmietany i posypałem koperku.
A teraz przepis:

Rozczyn

Zaczynam od rozczynu. Gramatura jest w tym przypadku zbędna - pół kostki rozkruszonych drożdży rozpuściłem w niewielkiej ilości ciepłego mleka, a następnie dolałem resztę tego samego mleka (łącznie szklanka), dodając pół łyżeczki cukru (jako pożywki dla drożdży) oraz łyżkę przesianej mąki, wymieszałem i na wierzchu oprószyłem jeszcze mąką.
Nagrzałem piekarnik, zamknąłem okno i w ciepłym pomieszczeniu pod przykryciem rozczyn fermentował przez godzinę obok piecyka. Idealny powinien mieć płaską, lekko wklęsłą powierzchnię zapadającą się po dotknięciu, ale nawet jeśli dokładnie nie będzie odpowiadał temu opisowi, to i tak można go użyć.

Ciasto

Czas, kiedy rozczyn dojrzewa wykorzystuję na przesianie mąki, wybicie żółtek i roztopienie masła.
Potrzebne będzie: 1 szklanka mąki tortowej, 1 szklanka mąki gryczanej (już w tym momencie solę zmieszane mąki, aby sól równomiernie się rozprowadziła), 2 łyżki masła, które rozgrzewam unosząc rondel nieco nad ogniem, aby masło się nie zagotowało (masło, tak jak i wcześniej mleko nie może być gorące, tylko ciepłe, aby drożdże się nie sparzyły), 2 żółtka i pół szklanki ciepłej wody.

Kiedy mam już gotowy rozczyn mieszam go z powyższymi składnikami na końcu dodając stopniowo masło. Odstawiam do wyrośnięcia na ok. godzinę w ciepłym miejscu po drodze dwa razy mieszając - nazywa się to przebijaniem i jest potrzebne, aby uwolnić z ciasta zbierający się w trakcie fermentacji drożdży CO2, którego nadmiar nadaje ciastu nieprzyjemny, kwaśny, "gazowy" posmak.

Gotowe ciasto ma dosyć rzadką konsystencję, prawie jak naleśnikowe (w końcu to nic innego jak rosyjskie naleśniki drożdżowe z mąki gryczano-pszennej). Rozlewam je dużą łyżką na rozgrzane na patelni masło z olejem w taki sposób, aby placki wyszły dosyć cienkie. W trakcie smażenia zmieniam olej na patelni ok. 3 razy, aby nie smażyć kolejnych blinów na palącym się tłuszczu.

Gotowe placki (wyszło mi ok. 15) przykrywam talerzem, aby utrzymać ich ciepło, bo szybko tężeją i stają się suche.

Bliny to danie ściśle związane z tradycją prawosławną, gdyż zgodnie ze zwyczajami ludowymi spożywane były w trakcie Maślenicy, czyli tygodnia ostatkowego, który kościół prawosławny przerobił na święto religijne. Innymi słowy, zajadano się blinami  w trakcie zabaw i uczt tuż przed Wielkim Postem.


Pastę łososiową przyrządzam wcześniej, aby ją schłodzić. Mam na nią swój własny przepis: filet z łososia, 3 żółtka ugotowane na twardo, sok z cytryny, śmietana kwaśna 18%, śmietana słodka, sól, pieprz, tabasco, dymka i majonez.
Nie podaję dokładnej ilości składników, gdyż myślę, że każdy powinien doprawić ją po swojemu. Sugeruję tylko dodać dużą ilość pieprzu i soku z cytryny, aby zniwelować zbyt intensywny smak ryby.
Oddzielony od skóry filet łososia gotuję, a właściwie podduszam w garnku w niewielkiej ilości wody z dodatkiem kostki rosołowej i liścia laurowego.
Kiedy mięso jest już miękkie wkładam produkty do procesora i miksuję na pastę. Majonez i śmietanę dodaję po zmiksowaniu w takiej ilości, żeby pasta nie była za rzadka.


niedziela, 22 czerwca 2014

Domowe frutti di mare

       Jedni uznają krewetki za wykwintne danie, inni powiedzą, że smakują jak kurczak, a jeszcze inni wystawią język w geście obrzydzenia - moim zdaniem nie wiedzą co tracą. W związku z tym postanowiłem zaprezentować bardzo prosty sposób jedzenia tego przysmaku i udowodnić, że nie taka krewetka straszna jak ją malują.
Krewetki mają bardzo delikatne w smaku mięso i w trakcie przyrządzania nie należy ich zbytnio molestować. Krótkotrwałe smażenie na wysokim ogniu lub gotowanie na parze w zupełności wystarczą, aby wydobyć ich prosty smak i podkreślić chrupkość jaką się charakteryzują. Skorupiaki, o których mowa bogate są również w składniki odżywcze wspomagające nasze zdrowie, zatem ważne jest, aby nie pozbawiać je tych wartości w trakcie długotrwałego ogrzewania - (posiadają między innymi rzadko występujący, a istotny dla zdrowia selen, który jest jednym z głównych antyoksydantów i min. zmniejsza ryzyko zachorowania na raka płuc wśród palaczy).

Radzę kupować trochę większe okazy, ponieważ trzeba mieć na uwadze, iż w trakcie obróbki cieplnej kurczą się o połowę, a nikt nie chciałby mieć na swoim talerzu małych, bladych stworzonek podobnych do larw jakiegoś owada .

Tak więc przygotowałem na dziś dwa przepisy, dzięki którym można ujrzeć krewetki w zupełnie różnej odsłonie: jeden "na ciepło", drugi "na zimno". Podkreślam, że to domowe przepisy, które nie mają nic wspólnego z wykwintną kuchnią Haute cuisine.

Przepis "na ciepło": rozmrożone krewetki skrapiam sokiem z cytryny i wrzucam na rozgrzane masło (koniecznie masło) razem z pokrojonym w małe talarki ząbkiem czosnku. Solę je i przesmażam na wysokim ogniu pilnując, żeby czosnek się nie zrumienił (albo chociaż żeby nie był spalony i nie oddał gorzkiego smaku rozgrzanemu masłu) po czym przekładam lekko złote krewetki na talerz, posypuję pietruszką, skrapiam cytryną i jem z ciabattą mocząc niektóre z nich w sosie sojowym. Proste i pyszne, a zdjęcia nie oddają nawet połowy smaku jaki rozpływa się w ustach.


Przepis "na zimno": myślę, że i ten znajdzie swoich amatorów, którzy chcieliby spróbować czegoś innego. W tym przypadku krewetki gotuje się na parze w przeznaczonym do tego naczyniu parowym. Kiedy woda w garnku już się gotuje, wrzucam krewetki na sitko, solę i przykrywam na 2-3 minuty, aż się skurczą.
Po wyjęciu blanszuję w zimnej wodzie, aby pozostały chrupkie.


Do przygotowanych w taki sposób krewetek przyrządzam sos jogurtowo-koperkowy.

Składniki: szklanka jogurtu naturalnego, sok z cytryny, posiekane zioła (w moim przypadku koperek i pietruszka), pół ząbka czosnku, sól i pieprz.

Dodaję dużo pieprzu, gdyż jego aromat dobrze rozprowadza się po jogurcie i "zagłusza" nieco rybny smak gotowanych krewetek, który niektórych może drażnić.

Krewetki wymieszane z powyższym sosem schładzam w lodówce i po ok. godzinie mam gotową zimną przystawkę.

piątek, 20 czerwca 2014

Klasyka kurczaka

      Kurczak jest mięsem stosunkowo łatwym do przyrządzenia, dlatego zawsze przychodzi mi do głowy ilekroć czuję silną potrzebę głodu, który muszę zaspokoić w sposób niecierpiący zwłoki. Na dzisiaj przygotowałem klasykę kurczaka, czyli kurczaka z warzywami. Nie zrobiłem oczywiście całego kurczaka, bo też nie miałem zamiaru wyprawiać uczty, ale raczej chodziło mi o prosty i pożywny posiłek, który mogłem spożyć po męczącym dniu w domowym zaciszu. Jest on szybki w przygotowaniu co w moim rozumieniu oznacza, że poświęciłem na jego obróbkę ok. pół godziny.
Jeśli chodzi o warzywa, użyłem mrożonych, ale nie sądzę, żeby w sposób znaczący odejmowały smak temu daniu, w przeciwieństwie do świeżych z mozołem obieranych, oczyszczanych i krojonych. Kupiłem zatem trzy torebki mrożonych warzyw, aby połączyć te, na które miałem akurat ochotę. Znalazły się wśród nich min. brukselka, kalafior, brokuły, fasolka, kukurydza i groszek. Nie użyłem wszystkich, więc reszta wylądowała w zamrażarce na inną okazję.

Uda zamarynowałem w przyprawach dzień wcześniej, aby później nie tracić czasu na czekanie. Leżały w lodówce przez noc, aż przejdą aromatem bardzo prostej mieszanki, czyli soli, pieprzu i coraz bardziej popularnej wędzonej papryki, która nadała im rozgrzewający, dymny smak, aby ten mógł później przeniknąć już na patelni do oleju aromatyzując go i nadając węgierski, czy też hiszpański charakter.
W moim przypadku była to papryka węgierska widoczna poniżej, choć bardziej znana jest akurat ta hiszpańska, którą suszy się poprzez wędzenie w dymie z drewna np. dębowego.


Jako kolejny dodatek smakowy użyłem keczupu (najlepiej, aby był on bez konserwantów). Wielu może uznać to za barbarzyństwo, ale moją intencją było niekomplikowanie sobie życia i zastosowanie tego, co akurat miałem pod ręką. Oczywiście jeśli ktoś nadal uznaje to za niestosowne, można użyć jako alternatywę koncentratu pomidorowego, a nawet pomidorów w puszce.

Skoro uzasadniłem już zastosowanie powyższych składników pora przejść do właściwego przepisu: 2 zamarynowane uda kurczaka smażę na oleju z obu stron do zrumienienia (chodzi mi o taki stopień "zezłocenia" skórki jak na poniższym zdjęciu:


Odkładam uda do garnka, a następnie wrzucam na ten sam olej pokrojoną cebulę i 2 ząbki czosnku, solę je, a po chwili dodaję wszystkie warzywa, które udało mi się skolekcjonować.
Jeszcze na patelni posypuję warzywa przyprawą curry (ta akurat najlepszy aromat oddaje będąc smażona na patelni) i polewam kilkoma łyżkami sosu sojowego, a po kilku minutach gdy warzywa puszczą sok, wrzucam je do garnka na już czekającego w nim kurczaka. Zawartość garnka podlewam kilkoma łyżkami wody, dodaję keczup, po czym przykrywam i duszę na wolnym ogniu do momentu, kiedy kurczak będzie w środku miękki.
Zajmuje to ok. 15-20 minut, więc dosyć krótko, ale należy pamiętać, że kurczak był poddany wstępnej obróbce cieplnej już na patelni, na której wszystko toczyło się w szybkim tempie i na dosyć wysokim ogniu.
Mięso przechodzi w garnku skondensowanymi aromatami warzyw, curry i wędzoną papryką stanowiąc jedno z moich ulubionych szybkich dań.
Kurczaka jem z sosem jogurtowo-koperkowym maczając w nim kawałki mięsa lub polewając warzywa.


wtorek, 17 czerwca 2014

Krem russel

          W ramach kursu cukierniczego, na który ostatnio uczęszczam poznałem recepturę na krem, używany do bardzo słodkich deserów, głównie do tortów. Jest on na tyle "ciężkim zawodnikiem", że spontanicznie wymyśliliśmy hasło, które całkiem słusznie podsumowuje kaloryczność tego rarytasu, a mianowicie "krem russel na masę".
 A co można o tej słodyczy powiedzieć? Krem jak większość - maślany, jajeczny, bardzo słodki, świetny nośnik różnorodnych deserowych aromatów typu kawa, kakao, likiery, sok pomarańczowy itp, bardzo kaloryczny, a przez to jak zakazany owoc pyszny i kuszący zarówno swoim wyglądem jak i delikatną konsystencją. Jest w nim jednak coś więcej niż w zwykłych kremach: po pierwsze nie można łatwo dostać wyrobu cukierniczego z kremem russel przygotowywanym uczciwie, tradycyjną metodą, z odpowiednią ilością jajek i masła w zwykłym supermarkecie, czy cukierni, gdyż są to surowce drogie i nie nadające się do masowej produkcji. Po drugie taki krem jest intrygująco muślinowy i odzwierciedla wszystkie stylowe i zapomniane nieco tradycje cukiernicze przywodzące na myśl klasyczne, trochę babcine torty przygotowywane na szczególne okazje. Nie muszę chyba dodawać, że jest to bomba kaloryczna, na którą można sobie pozwolić w niewielkich ilościach.
Taki krem jest całkiem bezpieczny w przechowywaniu i pozbawiony bakterii. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest receptura według, której przygotowuje się krem russel - metodą "na ciepło" (zaliczany do kremów grzanych) z całych jajek miksowanych i jednocześnie podgrzewanych w kąpieli wodnej przez dłuższy czas, co eliminuje zagrożenia mikrobiologiczne np. zakażenie pałeczkami Salmonelli.

Procedura jest następująca: najpierw całe jajka są ubijane przez kilka minut i jednocześnie podgrzewane razem z cukrem pudrem (chodzi o drobnokrystaliczny cukier, którego grudki są niewyczuwalne po zmiksowaniu), następnie taką masę, która zwiększy objętość oddala się od źródła ciepła i nadal ubija mikserem. Po kilku minutach tak schłodzoną masę jajeczną ubijamy z napowietrzonym wcześniej masłem (całą masę stopniowo, po trochu dodajemy do masła) i powstały krem wykańczamy dodatkiem smakowym dla dorosłych typu spirytus, rum, czy jakiś likier lub uniwersalnym np. sokiem z cytryny, aromatem rumowym, czy mocną kawą również miksując, aby aromaty równomiernie rozprowadziły się po całości kremu.

Proces przygotowania takiego kremu jest długotrwały, zajmuje ok 20 minut, ale wart jest zachodu zwłaszcza, gdy robimy go na szczególną okazję, chcąc jednocześnie zaoszczędzić na gotowym wyrobie, który do tanich nie należy.
Kremem przekłada się blaty biszkoptowe i dekoruje na wierzchu wyciskając za pomocą szprycy, czy rękawa.

Dla zainteresowanych zamieszczam recepturę na ten wyjątkowy krem oraz kilka zdjęć wyrobów w jeszcze roboczym otoczeniu, które udało mi się przygotować w ostatnim czasie:































Receptura:

- cukier drobnokrystaliczny 125 g
- jaja 100 g (czyli ok 2 średniej wielkości jajka)
- masło 250 g
- spirytus
- dodatki smakowe










Poniżej natomiast tort z kremem russel-bezowym, który jest nieco trudniejszy w przygotowaniu, a składa się z syropu powstałego wskutek podgrzewania cukru z wodą, aż do momentu, gdy będzie on na tyle gęsty, że przejdzie "test nitki" (zaraz wyjaśnię) oraz białka jaj ubijanego w tym samym czasie w naczyniu zanurzonym w zimnej wodzie, a także standardowo z napowietrzonego masła.

Test nitki jest to nic innego jak zlewanie z łyżki syropu w trakcie jego zagotowywania do momentu, aż cieknący strumień syropu będzie ciągły i cienki jak nitka.































A oto receptura, na krem russel-bezowy, którą poznałem w trakcie kursu cukierniczego:

- 120 g cukru kryształ
- 60 g wody
- 2 szt. białka jaj
- 240 g masła
- odrobina spirytusu
- na końcu dodatki smakowe typu rum, esencja rumowa, napar z kawy, czy sok z cytryny

Przygotowanie takiego kremu wymaga dwóch par rąk do pracy, gdyż w momencie gdy syrop jest już gotowy, a piana z białek ubita należy go do niej natychmiast dodawać cienkim strumieniem po trochu, cały czas ubijając i zaparzając tym samym białka. Kiedy już przejdziemy ten najtrudniejszy etap w drugiej kolejności napowietrzamy masło i dodajemy masę białkową cały czas ubijając, po czym finiszujemy skrapiając odrobiną spirytusu i dodatkami smakowymi typu kawa, kakao i aromaty.

niedziela, 15 czerwca 2014

Sałatka Nicejska

    Wczoraj na kolację wpadła do mnie koleżanka, którą uraczyłem (mam nadzieję) śródziemnomorską ucztą w postaci sałatki nicejskiej.
Wariacji na jej temat może być co najmniej kilka - kombinuję z wieloma składnikami, w zależności od tego na które mam aktualnie ochotę, natomiast nie wyobrażam sobie tego dania bez kilku podstawowych typu jajko, tuńczyk, czy pomidor.

No więc krótko i na temat: pomidor, ogórek (znowu to połączenie...), jajko, tuńczyk, anchois, papryka, oliwki, dymka, bób - to moja dzisiejsza wersja, którą teraz w skrócie opiszę.

- Pomidory (w miarę możliwości malinowe) jak zwykle pokroiłem i zmieszałem oddzielnie z oliwą dodając do tego poszatkowaną pietruszkę.
- Ogórek pokroiłem i skropiłem cytryną, żeby pozbyć się askorbinazy (pisałem o tym w poście "Kolory flagi włoskiej po polsku") - ogólnie staram się dosyć cienko kroić warzywa do sałatek.
- Tuńczyka w oliwie z puszki wymieszałem z pokrojoną cienko dymką i dodałem kapary.
- 2 jajka, oczywiście na twardo (tutaj musiałem podzielić się trochę z moim kotem, który je uwielbia)
- Papryka - użyłem czerwonej jako że nie dostałem zielonej
- Bób - dodaję go w skórce, szczególnie kiedy jest młody, ale jeśli natrafiłbym na bób o bardzo mącznej konsystencji, to raczej bym go obrał (zamiast bobu dobrą opcją może być np. fasolka szparagowa)

Sałatkę tak skomponowaną już na talerzu udekorowałem kilkoma filecikami anchois i czarnymi oliwkami polewając winegretem.

Winegret robię mieszając oliwę z sokiem z cytryny i odrobiną octu jabłkowego, zmiażdżonym i utartym razem z solą ząbkiem czosnku, dużą ilością suszonej bazylii i ziół prowansalskich oraz pieprzem.

A wyglądało to tak:




Sałatka w takiej wersji jest bardzo sezonowym przysmakiem ze względu na wiele składników, które nie występują w tak dobrej kombinacji smakowo-aromatycznej inną porą niż latem, dlatego zachęcam do zrobienia jej właśnie teraz.

Widziałem też wersje tego dania z sercami karczochów, pomidorkami koktajlowymi, sałatą rzymską, masłową, czerwoną cebulą, czy przeróżnymi ziołami, oraz wspomnianą wcześniej fasolką szparagową i zieloną papryką, której sam chciałem użyć.



sobota, 14 czerwca 2014

Na słotę

         Danie, o którym dziś napiszę zainspirowane było kuchnią irlandzką, jednak do podstawowego przepisu, który przyznam podejrzałem w telewizji dodałem kilka "naleciałości" polskich, gdyż kuchnia polska jest mi wciąż najbliższa. Uważam, że Wyspiarze i Polacy niewiele się różnią pod względem jedzenia treściwych, dosyć kalorycznych dań, a podobieństwa widać chociażby w zamiłowaniu do wieprzowiny, ziemniaków, czy zawiesistych sosów, w związku z czym, łatwo było mi połączyć te dwie tradycje kulinarne.
Danie szczególnie dobre przy deszczowej aurze, syte i rozgrzewające. Wykorzystałem do niego białą kiełbasę, która jest właściwie stworzona do tego przepisu i na swój sposób przeszczepiłem na grunt polski kuchnię z Wysp Brytyjskich.
Najpierw podsmażyłem na oleju z dodatkiem masła pokrojoną cebulę z czosnkiem (dokładnie w tej kolejności) jako pewnego rodzaju sofrito i baza aromatowa dla reszty dania. Mam w zwyczaju już na patelni solić cebulę, co jest moją gwarancją chroniącą przed jej przypaleniem. Czosnek dodałem po chwili, żeby nie przysmażył się za mocno i nie zgorzkniał, a zaraz po nim wrzuciłem grubo pokrojone jabłka wcześniej skropione cytryną, żeby się nie rozleciały i nie pociemniały.
Kiedy jabłka były już lekko zezłocone i dosyć miękkie dodałem małą szklankę cydru (mała butelka kosztuje w supermarkecie od 2 do 5 zł), a do tego odrobinę octu jabłkowego dla podkręcenia kwaskowatości. Następnie "grubą" musztardę (tą z kulkami gorczycy) dla pikanterii, a zaraz potem zioła - użyłem sporo majeranku, bo uważam, że świetnie pasuje do jabłek i białej kiełbasy oraz estragon, który dla mnie jest "cichą wodą" wśród przypraw i świetnie podkreśla smak mięsa i innych ziół.
W tej mieszance zanurzyłem dwie białe kiełbasy i pod przykryciem dusiłem na wolnym ogniu około 15-20 minut. Pod koniec odkryłem patelnię i zredukowałem nieco sos, żeby go zagęścić.
Proponuję na finiszu dodać też sporo pieprzu dla przełamania smaku, bo potrawa ma tendencję do bycia słodką - wszystko przez cydr i jabłka.
Żeby sytego obiadu stało się zadość, ugotowałem do tak przyrządzonej kiełbasy ziemniaki, robiąc z nich puree z łyżeczką śmietany i chrzanu - dla mnie takie puree ziemniaczano-chrzanowe lepiej pasuje do białej kiełbasy niż sam chrzan.
Efekty moich starań poniżej...




środa, 11 czerwca 2014

Kolory włoskiej flagi po polsku

       Dziś o mojej wersji sałatki caprese, która zasadniczo sałatką caprese nie jest, a raczej wariacją na jej temat, niekoniecznie innowacyjną, za to bardzo smaczną. Połączenie w niej pomidora z ogórkiem, może wydawać się o tyle smaczne, co niefortunne ze względu na fakt, iż z żywieniowego punktu widzenia soki "ogórkowe" posiadają askorbinazę, pewien enzym, który skutecznie wymiata witaminę C z pomidorów. Niemniej jednak jest sposób na to, aby temu przeciwdziałać. Udowodniono, że kwaśne środowisko hamuje "zabójcze" działanie askorbinazy, w związku z czym przed zmieszaniem ogórka z pomidorem skrapiam go sokiem z cytryny. Dodatkowo polewam wcześniej pokrojone w plastry pomidory oliwą, która nie tylko przyspiesza wchłanianie się witaminy E do organizmu, ale też neutralizuje nieco negatywny wpływ rozpuszczonego w niej soku z ogórków zmniejszając jego udział w całości sosu. To moja teoria, która pozwala mi z czystym sumieniem jeść kombinację ogórka z pomidorem.
A teraz przejdźmy do smaku - to co najważniejsze dla podniebienia, oliwa jest nośnikiem wszelkich aromatów (tak jak każdy tłuszcz), który wspaniale podkreśla rozpuszczony w niej smak pomidora oraz bazylii, bez której sałatka ta nie mogłaby istnieć.
Danie to jest rzeczą prostą i szybką w przygotowaniu oraz najlepiej smakującą latem, kiedy mamy do czynienia z najbardziej aromatycznymi, soczystymi pomidorami np. malinowymi - to ich w tej sałatce najbardziej pożądam. Krojenie pomidora, ogórka i mozzarelli zajmuje chwilę, do tego zerwanie kilku listków bazylii i przygotowanie winegretu też jest bezwysiłkowe.
Przyrządzając winegret mieszam większą część dobrej oliwy z niewielką ilością octu jabłkowego (tu można użyć cytryny zakwaszając sos), rozgniecionym i drobno pokrojonym małym ząbkiem czosnku, utartą w dłoniach bazylią w formie przyprawy, solą i pieprzem. Używam octu jabłkowego bo lubię w jak wyraźny sposób zakwasza oliwę (kwestia gustu). Na koniec wylewam na sałatkę resztę oliwy, w której moczyły się pokrojone pomidory i w zasadzie na tym koniec.
Do tego jem ciabattę lub inny dobry chleb posmarowany masłem (na zdjęciu widać kawałek chleba orkiszowego z pomidorami i oliwkami, który jest do kupienia w popularnym supermarkecie). Szczególnie przyjemne jest maczanie każdego kęsa w oliwie, co jest moim sposobem na wylizanie talerza z tego aromatycznego pomidorowo-czosnkowo-bazyliowego sosu.
Po takiej sałatce (pomimo użycia odrobiny czosnku) czuje się lekki jak piórko i mam spokój z żołądkiem - można się uzależnić od takiego stanu ducha w brzuchu :)




Wstęp

        Zanim zacznę w tym miejscu publikować, jestem winien kilka słów wyjaśnień osobom, które przypadkiem tu zajrzą, lub też będą regularnie zaglądać. Tytułem wprowadzenia do tematyki mojego bloga opiszę krótko przyczyny, dla których ten blog powstał.
Ideą przyświecającą mi w trakcie jego zakładania było stworzenie miejsca, w którym będę mógł opisywać swoje fantazje kulinarne, spostrzeżenia na temat gotowania i racjonalnego odżywiania się oraz dzielić się pomysłami na potrawy, które wyjątkowo przypadły mi do gustu. Tak naprawdę będzie to blog o moim życiu kulinarnym, jakie prowadzę na Pradze, często nie odbiegającym od sposobu w jaki jedzą inni, a jednak na swój sposób wyjątkowym.
Jak dla każdego amatora dobrych smaków, za którego się uważam, próbowanie różnorodnych potraw oraz pisanie i czytanie o nich jest sposobem na życie. Blog ten będzie moją próbą wyjścia do innych z pasją do sztuki kulinarnej, która we mnie drzemie. Dodam iż uważam, że jest nią zarówno tworzenie wykwintnych potraw jak i gotowanie prostego, szybkiego i smacznego jedzenia w domowym zaciszu. Wiem coś na ten temat, ponieważ jako osoba zabiegana, jestem wyznawcą gotowania nieskomplikowanych dań i przyrządzania ekspresowych przekąsek, co również skłania mnie do eksperymentowania i odnajdywania drogi do smaków mojego podniebienia. Z doświadczenia wiem, że w trakcie tych prób będę popełniał wiele błędów, do których mam zamiar się przyznać również po to, aby uchronić innych przed ich powielaniem.
Jako osoba poszukująca wciąż nowych doznań smakowych i ceniąca sobie indywidualne podejście do gotowania nie zawsze będę zamieszczał dokładne przepisy na dania, które jem na co dzień, a to z tego względu, iż wolał bym skupić się na poradach, spostrzeżeniach i wnioskach, do których doszedłem na własny użytek w ciągu kilku lat interesowania się tematyką kulinariów.
Na zakończenie dodam, iż chciałbym adresować ten blog do wszystkich, dla których apetyt na dobre jedzenie, delektowanie się nim w różnych sytuacjach życiowych, czytanie tekstów lub oglądanie filmów opowiadających historie, w których kuchnia jest wątkiem przewodnim stanowi nieodłączny element życia oraz dla tych, którzy tak jak ja szukają nowych inspiracji. Mam wobec tego nadzieję, że kogoś zainspiruję lub przynajmniej podsunę pomysł, który ktoś z was będzie chciał wykorzystać w swoich eksperymentach kulinarnych.

File:Giuseppe Arcimboldo - Fruit Basket.jpg
Giuseppe Arcimboldo - "Fruit Basket"