piątek, 19 czerwca 2015

Półprodukty, czyli mój pragmatyzm w kuchni

      Sos pomidorowy jest półproduktem tak uniwersalnym, jak keczup, majonez, czy pesto. Można go dodawać do wielu potraw, zarówno do kasz, makaronów, jak i na kanapki, polewać nim rybę, czy rozsmarowywać na blatach pizzy lub zapiekance. Czasem wzbogaca, a często wręcz stanowi podstawę smaku danej potrawy. W kuchni wegetariańskiej nie sposób się bez niego obejść. Przyrządzam go zazwyczaj w większej ilości, aby móc zalać nim kilka słoików, które zawsze będę miał pod ręką w sytuacjach, kiedy muszę szybko zrobić jakiś obiad. Używam go np. do soczewicy z warzywami, dodaję do zupy pomidorowej, jest on częścią moich ekspresowych zapiekanek z oliwkami i pieczarkami, a także polewam nim zwykłe kanapki, zamiast keczupu. Ponadto często przygotowuję rybę w sosie pomidorowym piekąc w nim lub gotując filety rybne, dzięki czemu mięso nie wysusza się, zaś nasiąka aromatem pomidorów oraz ziół, które znajdują się w sosie. Pasuje też do większości warzyw, mięs, pieczywa, kasz, makaronów, innymi słowy można znaleźć dla niego wiele zastosowań. Tak uniwersalny produkt jest w kuchni tym samym co mała czarna w kobiecej szafie, czy krawat i marynarka w męskiej garderobie. 

Podaję przykładowy sposób jak go przygotować, aczkolwiek eksperymentować z pomidorami można do woli i na pewno każdy tą metodą znajdzie swój ulubiony, autorski przepis. 


Używam pomidorów zwykłych, gałązkowych, ale można też dodać malinowe, szczególnie latem kiedy pojawiają się na straganach w niezliczonych ilościach. 
Sos robię zazwyczaj z około 6 dużych pomidorów, ale najpierw zalewam je wrzątkiem i trzymam prze 5 minut w tej wodzie, aby zmiękły, po czym zdejmuję z nich skórkę. Przekrajam na pół i wydłubuję gniazda nasienne, jeśli chcę otrzymać słodszy sos, zaś pozostawiam je, jeśli mam ochotę na trochę bardziej cierpki i wytrawny. Obrany i pokrojony miąższ wrzucam do rondla, dodaję 2 zgniecione ząbki czosnku oraz jedno starte na małych oczkach jabłko. Zagotowuję pod przykryciem. Kiedy pomidory się rozpadną odkładam je z ognia i blenduję do jednolitej konsystencji. Następnie ponownie stawiam rondel na ogień, dodaję kilka łyżeczek koncentratu pomidorowego, przyprawy, czyli mój ulubiony suszony lubczyk, który dodaje pomidorom niepowtarzalnego aromatu, suszone oregano i bazylię, jeszcze jeden, drobno pokrojony ząbek czosnku oraz sól do smaku. Zagotowuję po czym zmniejszam ogień i dalej podgrzewam bez przykrycia, aż sos nieco zgęstnieje. Na koniec pieprzę do smaku oraz wyciskam nieco soku z cytryny. Można również dodać odrobinę oliwy lub oleju rzepakowego, gdyż wiadomo, że każdy tłuszcz, czy olej, jest nośnikiem smaków mieszających się wspólnie w jednej zawiesinie.
Polecam przygotowanie większej ilości takiego sosu i zapasteryzowanie go w słoikach, gotując zamknięte słoiki w dużym garnku przez kilka minut.

A to podręczna lista podstawowych składników do sosu:

pomidory
jabłko
koncentrat pomidorowy
czosnek
lubczyk
oregano
bazylia
sól
pieprz
sok z cytryny
olej rzepakowy/oliwa



czwartek, 7 maja 2015

Targi Regionalia + pasta z czerwonej fasoli

        Z małym poślizgiem, ale wracam z kolejnymi inspiracjami, tym razem z targów, które odbyły się jak co roku na ul. Marsa w Warszawie. "Regionalia", jak sama nazwa wskazuje przyciągają wielu dostawców ekologicznych wyrobów, często wytwarzanych w małych rodzinnych przedsiębiorstwach, w niewielkich ilościach, z naciskiem na wysoką jakość. W jednym miejscu odkrywam najciekawsze spożywcze perełki, tradycyjne receptury i dosyć wysokie ceny - niestety za jakość trzeba zapłacić. Ale wszystko po kolei.

Moim celem było zaopatrzenie się w sprawdzony już wcześniej olej rydzowy firmy Semco. Zawsze wybieram ten intensywniejszy w smaku, o aromacie cebulowym, który świetnie komponuje się z wieloma tradycyjnymi, polskimi potrawami. Osobiście dodaję go do kaszy gryczanej, winegretów na bazie musztardy i miodu lub zalewam matiasy śledziowe. Urzekła mnie również prostota smaku zawarta w kawałku dobrej jakości pieczywa posmarowanego posiekaną cebulą w zalewie z oleju rydzowego - alternatywna wersja chleba ze smalcem. Lepszy rydz niż nic w tym przypadku jest dla mnie już archaizmem.

Napotkałem też stoiska z dużym wyborem egzotycznych w naszym kraju przypraw takich jak sumak, liście curry, mieszanki przypraw zatar i harissa, kardamon, czubrica, kwiat muszkatu, pieprz seczuański, sól w różnych smakach m.in. selerowa, czosnkowa, wędzona oraz świeże zioła, w tym coraz bardziej popularna kolendra, szałwia i różne odmiany bazylii. Był też kwas chlebowy wyrabiany według tradycyjnej receptury w procesie fermentacji z pełnoziarnistego pieczywa, a także wiele gatunków wędzonych ryb, typu troć, jesiotr, sum, halibut i węgorz, czy skorupiaków np. krewetek oraz tradycyjnie już pawilony mięsne, tym razem omijane przeze mnie szerokim łukiem.

Za to moją uwagę przyciągnęło kolorowe stoisko z hiszpańskimi oliwkami w nietypowych marynatach. Szczególnie polecam: "oliwki królewskie z zalewie babuni" gatunku Gordal, czyli dosyć spore, które są najlepszymi jakie do tej pory jadłem, zatopione w zalewie z liściem laurowym, zielem angielskim, cebulą i czosnkiem, a więc przyrządzone "po polsku", ciemne oliwki z wydrylowaną pestką marynowane między innymi w soku grapefruitowym, czy czarne, suszone Kalamaty w oliwie, lekko zmiażdżone, aby pestka łatwo odchodziła. Można tu również nabyć marynowany czosnek hiszpański, czy papryczki peruwiańskie w zalewie miodowej. Jakość odpowiada wysokiej cenie, co w przypadku produktów importowanych nie zawsze idzie w parze na niekorzyść jakości. Tutaj moje oczekiwania zostały zaspokojone już w trakcie degustacji, zatem oliwki szybko skończyły na talerzu jako dodatek do bruschetty. Więcej informacji można znaleźć na stronie kochamoliwki.pl.

Moją uwagę zwrócił również pokaz przyrządzania krwistych steków i choć mocno ograniczam mięso śledziłem przygotowanie żylastej wołowiny (bo taka ponoć najlepsza) z nadzieją, że nauczę się czegoś nowego. Moją uwagę zwrócił więc dressing, którym polano podsmażone mięso. Składał się z sosu sojowego, łyżki miodu drahimskiego, octu winnego, musztardy francuskiej i oleju rydzowego Przy dynamicznych ruchach trzepaczką wszystkie składniki emulgowały do jednolitej, aksamitnej esencji. Postanowiłem użyć tego samego winegretu w paście fasolowej, którą przedstawiam poniżej.

Tymczasem  wrócę jeszcze do wspomnianego miodu drahimskiego. Wyrób opatrzony znakiem "Chronione oznaczenie geograficzne", co gwarantuje, iż miód pochodzi z jednego obszaru, w tym przypadku z Pojezierza Drawskiego i nie jest rozlewany z mieszanek niewiadomego pochodzenia. Dzięki temu zyskuje na jakości i smaku. Zakupiłem dwa słoiki - jeden płynny wielokwiatowy, który smakuje dość wyraziście, prawie jak gryczany, zaś drugi woskowy rzepakowy, jako smarowidło na pieczywo. Bartnik, od którego kupiłem powyższe produkty polecał połączenie miodu lipowego lub wielokwiatowego z ogórkiem szklarniowym wydrążonym w środku, a także dodanie łyżki miodu gryczanego do czarnej kawy - na pewno wypróbuję.  

Na koniec przejdę do octu jabłkowego, który stał się jednym ze składników mojego sosu winegret. Sprzedawany na stoisku Rajman, w limitowanej serii, zalakowany, opatrzony numerem butelki i datą produkcji (w tym przypadku marzec 2015) i wyprodukowany z niesłodzonych, ekologicznych jabłek. Zawartość 200 ml wytworzono tutaj z 1 kg jabłek, co widać po wytrącającym się naturalnym, owocowym osadzie - smakuje na tyle dobrze, iż okazjonalnie spijam go z łyżeczki bez żadnych dodatków - podobno ma działanie detoksykacyjne na organizm.


Tymczasem przejdę do pasty z czerwonej fasoli, do której potrzebna jest:

puszka fasoli czerwonej 
1 ząbek czosnku 
2 łyżki kaparów 
natka pietruszki 
garść ziaren kolendry
oregano 
2 szczypty kuminu
sól i pieprz do smaku



Odsączoną fasolę miksuję z jedną łyżką kaparów, natką pietruszki, młotkowaną kolendrą, oregano, kuminem i sparzonym ząbkiem czosnku (dzięki temu zabiegowi czosnek nie jest tak intensywny w smaku i łagodniejszy dla wątroby). Nie miksuję pasty zbyt dokładnie. Po wyjęciu z malaksera mieszam ją z kolejną łyżką kaparów, sosem winegret oraz solą i pieprzem do smaku. Sosu nie dodaję całego, a jedynie tyle, na ile potrzeba mi go, aby był wyczuwalny w paście. Polewam nim również pastę z dodatkowymi składnikami widocznymi na kanapce.

Winegret składa się z sosu sojowego (ok. 2 łyżki), miodu (pół łyżki), musztardy (1 łyżeczka), szczypty pieprzu, oleju rydzowego, rzepakowego lub oliwy oraz octu jabłkowego. Oleju na oko jest 3 razy więcej niż octu. Wszystko mieszam w słoiczku i próbuję. Jeśli sos jest za mało kwaskowaty dodaję jeszcze trochę octu, zaś jeśli jest za słodki - olej. Do takiego winegretu warto również użyć suszony estragon, który dodaje ciekawego ziołowego aromatu.

Pasta fasolowa do smarowania pieczywa dobrze komponuje się z orzechami, żurawiną i filecikami anchois, zaś szczególnie polecam ją z puszkowanym tuńczykiem.

 

sobota, 21 marca 2015

Marcowa sałatka brokułowa

           Jak już wcześniej wspominałem w marcu rozpoczynam intensywne odżywianie swojego organizmu, który potrzebuje skutecznej regeneracji po okresie zimowym. Nie oznacza to oczywiście opychania się dużą ilością wysokoenergetycznego jedzenia, a raczej postawienie na różnorodność składników pokarmowych. Pierwsze miejsce zajmują u mnie wtedy rewitalizujące, rozgrzewające sałatki, tak więc przedstawiam kolejną z nich, która zagościła na stałe w moim marcowym menu.


Składniki:


- do tej sałatki użyłem makaronu razowego w kształcie świderków, ale może być też pszenny.
- brokuł
- groszek z puszki
- pomidorki koktajlowe
- świeża bazylia
- natka pietruszki
- około pół kostki tofu naturalnego
- curry
- papryka wędzona w proszku
- sos sojowy lub sos Worcester
- orzeszki ziemne bez soli
- pestki dyni
- garść ziaren kolendry
- pieprz i sól
- szczypta pieprzu Cayenne

Najpierw jednak robię sos winegret mieszając następujące składniki w słoiczku:

Sok z połowy cytryny, w którym rozpuszczam szczyptę soli. Następnie dodaję kilka łyżek oleju o neutralnym smaku (z pestek winogron lub rzepakowy tłoczony na zimno), pół łyżki miodu łagodnego w smaku (np. wielokwiatowy, lipowy lub akacjowy), 2 ząbki czosnku drobno pokrojone, szczypta curry, łyżka sosu sojowego, szczypta pieprzu oraz kawałek drobno pokrojonego imbiru.
Zamykam słoik i potrząsam, aby składniki się połączyły. Następnie próbuję i sprawdzam, czy nie potrzeba dolać trochę soku z cytryny, aby sos był odpowiednio kwaskowaty.

Później przystępuję do przygotowania pozostałych składników na sałatkę. Makaron gotuję al dente po czym przepłukuję zimną wodą, aby pozostał sprężysty. Pomidorki koktajlowe parzę we wrzątku, a następnie kroję na pół. Zioła szatkuję, a ziarna kolendry młotkuję w moździerzu. Tofu pokrojone w dużą kostkę smażę na odrobinie oleju dodając curry i paprykę wędzoną, a następnie zalewając kilkoma łyżkami sosu sojowego lub sosu Worcester. Po dwóch minutach zdejmuję z ognia. Następnie na suchej patelni prażę orzeszki ziemne i pestki dyni. Część orzeszków drobno kroję a resztę zostawiam w całości - te w całości idą na patelnię zaś pokrojone wrzucam od razu do sałatki.

 






Na koniec pozostaje brokuł, który dzielę na mniejsze różyczki. Uważam natomiast, że najlepszą częścią brokuła jest jego podstawa, którą trzeba obrać, aby pozbyć się zewnętrznej, łykowatej warstwy, zaś środek przypominający w smaku karczocha pokroić w kostkę. Wstępna obróbka brokuła jest świetnie pokazana przez światowej sławy kucharza Jacques'a Pepin'a, na którym często się wzoruję i dzięki któremu nauczyłem się w kuchni wielu tricków. Tutaj link do materiału - przygotowanie brokuła zaczyna się w 3:45 minucie tego filmiku.
Różyczki i pokrojoną łodygę wrzucam do wrzącej wody i gotuję pod przykryciem bardzo krótko, około 3 minuty. Dzięki temu brokuł nie jest rozgotowany i utrzymuje się jego intensywna, zielona barwa.
Po dodaniu do sałatki reszty przypraw, czyli szczypty pieprzu i chilli polewam wszystko sosem winegret mieszając wszystkie składniki.



czwartek, 19 marca 2015

Marcowy remanent

        Marzec to miesiąc, w którym nasze pokłady energii są najuboższe, a ludzki organizm jest stosunkowo podatny na różnego rodzaju infekcje. Czas regeneracji po zimie dopiero się zacznie, więc aby już teraz nie dać się "idom marcowym" proponuję przyrządzić kilka energetycznych sałatek, kolorowych i pełnych witamin. Przednówek jest dosyć ubogi w świeże warzywa i owoce, zaś większość z nich pochodzi z importu, a więc tym samym nie posiadają tylu witamin, ile ich wiosenno-letnie odpowiedniki. W związku z tym należało by nie tylko suplementować się witaminami z apteki właśnie teraz, ale przede wszystkim wykorzystać skutecznie to, co aktualnie można dostać w marketach.

Wszystko na straganach wydaje się nudne i mało kolorowe? - pomidory są twarde, natka pietruszki nieco zwiędła, a wielu warzywom i owocom brakuje tego specyficznego smaku charakterystycznego dla soczystego lata. Okazuje się jednak, że nawet o tej porze roku są w marketach pewne produkty, po które warto sięgnąć - inaczej nic byśmy nie jedli - no może poza nieśmiertelnym fast-foodem. A oto mój ranking produktów, które warto jeść w marcu:

11. Ciecierzyca - surowe ziarenka gotuję przygotowując później pasztet warzywny lub hummus, albo też dodaję do sałatek gotową ciecierzycę z puszki.



10. Mango - koktajl mleczno-owocowy z banana i mango to stały punkt mojego marcowego menu. Można je też dodawać do soków, pure marchewkowego, czy sałatek owocowych i innych deserów.

mango health benefits

9. Oleje - zazwyczaj używam tłoczonych na zimno, z pestek winogron, rzepakowego lub oliwę, które służą mi do przygotowania sosu winegret lub do polewania pieczywa zamiast masła. Na oleju z pestek winogron najczęściej również smażę.



8. Olej sezamowy - to dla mnie odrębna kategoria. Uwielbiam jego intensywny, orzechowy aromat więc dodaję odrobinę do smaku np. do koktajli bananowych, lodów waniliowych, zup mlecznych lub dań orientalnych.

Olej sezamowy na nadciśnienie

7. Brokuł - świetny do zup oraz sałatek, pod warunkiem że bardzo krótko gotowany - na "chrupko" - wtedy jest najsmaczniejszy i najbogatszy w witaminy.

Brokuły

6. Avocado - dla mnie avocado jest niemal tak plastyczne jak tofu, więc przyrządzam je na słodko lub wytrawnie w postaci koktajlu, czy guacamole. Świetnie do niego pasuje świeży, soczysty ananas. Czasem mieszam je z makaronem ryżowym dodając słodkie owoce tropikalne i polewając śmietanką. Jest to lepsza alternatywa dla słodyczy, lecz odrobinę kaloryczna więc do jedzenia w godzinach porannych.



5. Bakłażan i cukinia - świetnie nadają się jako składnik rozgrzewających zup; można też upiec je z serem i kaszą jaglaną jako coś w rodzaju warzywnej zapiekanki, albo po prostu kłaść na kanapki na ciepło lub w postaci pasty warzywnej.



 4. Bakalie, czyli orzechy, pestki i suszone owoce, które w tym okresie dodaję do wszystkiego np. do owsianki, płatków kukurydzianych, ryżowych, lodów, sałatek, potrawek warzywnych, koktajli, czy jako dodatek do różnych past np. hummusu.



3. Pomarańcze - wiadomo, że z importu ale właśnie w tym okresie są najlepsze. Wykorzystuję je często do owsianki lub wyciskam z nich sok, szczególnie jeśli wpadną mi w ręce sycylijskie, czerwone pomarańcze.



2. Imbir - super zdrowy produkt, zazwyczaj używam w postaci surowej jako przyprawa do sałatek orientalnych, ale też z powodzeniem można dodać do sosów pomidorowych na spaghetti, czy zetrzeć do herbaty z miodem.

Imbir, podobnie jak czosnek, pomoże przy przeziębieniu /©123RF/PICSEL

1. Płatki owsiane, to mój aktualny numer 1. Będę o nich pisał do znudzenia, ale uważam, że wraz z orzechami dodają najwięcej energii na resztę dnia w tym newralgicznym dla naszego zdrowia okresie.

Płatki owsiane z owocami

Tymczasem przedstawię jedną z tych sałatek, które zdają się być eksplozją smaku i powiewem świeżości w te ospałe marcowe dni.
Jest to sałatka makaronowa, do której używam mojego ulubionego makaronu świderki, zwanego fusilli. Kształt ma znaczenie - lubię, kiedy sos winegret wciska się między zagłębienia świderka sprawiając, że jest on bardzo intensywny w smaku.


Do przedstawionej tu sałatki używam akurat kolorowego makaronu bezglutenowego, kukurydziano-ryżowo-gryczanego widocznego po lewej stronie zdjęcia. Po prawej jest makaron żytni razowy, który wykorzystam do innej sałatki.
Pozostałe składniki to: 1 papryka czerwona, groszek (może być z puszki), 3 pomidory sparzone, a następnie pokrojone, kilka pokrojonych pomidorków w oleju (pod warunkiem że nie są kupione tylko zrobione przez nas - tu link do przepisu - mi osobiście sklepowe pomidory w oleju nie odpowiadają, gdyż zbytnio zmieniają naturalny smak tej sałatki, więc jeśli nie mamy takich zrobionych własnoręcznie, to lepiej w ogóle je pominąć), orzechy brazylijskie, poszatkowana, świeża bazylia i pietruszka, pół kostki tofu naturalnego, oraz przyprawy: garść kolendry, 3 szczypty oregano, szczypta kopru włoskiego, sproszkowanego chilli, pieprzu oraz sos sojowy.

Za dużo składników? Jeśli ominiemy któryś lub zastąpimy go innym nic się nie stanie - sałatka ma być naszą inwencją twórczą i przede wszystkim ma nas postawić na na nogi oraz być wygodna w transporcie - z doświadczenia wiem, że najczęściej tego typu rzeczy spożywam w pracy.


Do tego winegret estragonowe, które przygotowuję w jakimś małym słoiczku, gdyż jest to najwygodniejsze: kilka łyżek oleju z pestek winogron lub rzepakowego nierafinowanego lub oliwy, sok wyciśnięty z połowy cytryny, łyżka sosu sojowego, 2 ząbki czosnku drobno pokrojonego, pół łyżki miodu, szczypta pieprzu i soli, oraz 2 duże szczypty estragonu suszonego.
Uwaga! - trzeba tylko pamiętać, aby sól dodawać przed wlaniem oleju, dzięki czemu zdąży się ona rozpuścić w soku z cytryny. Po dodaniu wszystkich składników zamykam słoik i potrząsam nim, aby wszystko się połączyło i próbuję - jeśli jest np. za mało kwaśne, dodaję jeszcze trochę soku z cytryny albo odrobinę octu jabłkowego.

Taki sos może stać w lodówce kilka dni. Można go przygotować w większej ilości i używać do różnych sałatek.

Po ugotowaniu makaronu, pokrojeniu wszystkich warzyw, ziół i orzechów, a także zmłotkowaniu w moździerzu ziarenek kolendry (kiedy nie miałem moździerza robiłem to łyżką) i dodaniu do sałatki oregano, chilli i pieprzu, pozostaje przygotowanie tofu. Samo tofu jest bez smaku, jednak po odpowiednim przyrządzeniu jest świetną alternatywą dla mięsa.
Na patelni rozgrzewam przez pół minuty, na odrobinie oleju z pestek winogron sproszkowane curry oraz nasiona kopru włoskiego, po czym dorzucam pokrojone w kostkę tofu i smażę przez 2 minuty mieszając, po czym polewam kilkoma łyżkami sosu sojowego. Trochę zaskwierczy. Smażę jeszcze przez minutę i wysypuję na sałatkę.
Na koniec polewam ją sosem winegret i mieszam wszystko. Można na wierzch położyć np. kiełki słonecznika.





czwartek, 5 marca 2015

Potrawka jogina

   To taki pomysł, który zaświtał mi w głowie podczas codziennych medytacji, stąd też ta spontanicznie wymyślona nazwa dla mojego dania. Tak naprawdę nie chodzi tu o typową potrawkę, którą przyrządza się na przykład z marchwi czy gotowanej włoszczyzny, a raczej o sposób na urozmaicenie sobie codziennego menu, poprzez dodawanie pewnej kompozycji upieczonych warzyw do różnych dań. Na przykład można je położyć na pieczywo typu ciabatta, czy bagietka i skomponować kanapki we włoskim stylu lub też zmieszać z makaronem nitkim i sosem pomidorowym tworząc smaczne spaghetti z warzywami. Można też użyć jej do obiadu zamiast sałatki, czy surówki lub też wrzucić warzywa do tortilli lub pity razem z serem pleśniowym i podgrzać w piekarniku. Tak więc możliwości jest wiele, a ponadto danie nie jest trudne do przygotowania.


Do tej "potrawki" zazwyczaj używam 1 bakłażana, 1 cukinii, 1 papryki czerwonej, 2-3 pomidorów lub kilku pomidorków koktajlowych i kilka całych ząbków czosnku obranych z łupiny. Bakłażana i cukinię kroję w kostkę, paprykę w grubsze paski, zaś pomidorki koktajlowe i czosnek pozostawiam w całości. Warzywa układam na blasze wyłożonej pergaminem i posypuję suszonym oregano i tymiankiem oraz polewam kilkoma łyżkami octu balsamicznego i oleju z pestek winogron. Mieszam rękoma, aby przyprawy równomiernie oblepiły warzywa, po czym zostawiam w piekarniku na godzinę w temperaturze 180 stopni. W piekarnikach z termoobiegiem może to zająć mniej czasu. 

Kiedy warzywa się pieką przygotowuję sobie pozostałe zioła. Kroję natkę pietruszki i bazylię oraz młotkuję w moździerzu garść ziaren kolendry

Upieczone warzywa mieszam z powyższymi ziołami oraz polewam czterema łyżkami sosu sojowego i skrapiam sokiem z połowy cytryny. Ponadto dodaję trochę pieprzu kajeńskiego do smaku, łyżeczkę curry i polewam wszystko oliwą lub olejem z pestek winogron. Można też dodać 1 lub 2 zmiażdżone ząbki czosnku do smaku - pieczony czosnek jest znacznie słodszy i delikatniejszy w porównaniu z ostrym surowym, więc oba smaki będą wzajemnie się uzupełniać. 


Na powyższym zdjęciu zapiekana bagietka posmarowana guacamole z pieczonymi warzywami.

Przy okazji zamieszczam mój przepis na guacamole:

1 dojrzałe avocado, łyżka serka śmietankowego, 2 pokrojone drobno ząbki czosnku, sok z połowy cytryny (lub limonki), pokrojona natka pietruszki, odrobina oleju o neutralnym smaku tłoczonym na zimno np. rzepakowy lub z pestek winogron, sól, pieprz lub pieprz kajeński do smaku. 
Dodatkowo często dodaję pokrojonego w kostkę, sparzonego pomidora bez gniazd, gdyż miąższ pomidora dodaje słodkawego posmaku paście.




piątek, 27 lutego 2015

Śniadanie w wersji komfort

        Szybkie i pożywne śniadanie zwiększa szanse na udane rozpoczęcie każdego dnia, co jest szczególnie istotne dla osób zabieganych, które rano nie mają zbyt wiele czasu, aby je spożyć. Na szczęście znalazłem sposób, który w pełni odpowiada moim potrzebom związanym z łatwym przygotowywaniem posiłków zwłaszcza o wczesnej porze dnia. Okazuje się, że przyrządzenie owsianki może być prostsze od zrobienia kanapki, która jest przecież bardzo uniwersalną przekąską.

Płatki owsiane są jednym z "super produktów" między innymi dlatego, że posiadają cukry złożone, które uwalniają się powoli (niski indeks glikemiczny) uzupełniając nasze zapotrzebowanie energetyczne na wiele godzin, a tym samym likwidując uczucie głodu. Nie trzeba ich wcale gotować, a wystarczy zaparzać, dzięki czemu pozostaje w nich więcej składników odżywczych.


Aby przygotować swoją owsiankę mieszam od 8 do 10 łyżek płatków owsianych z dwoma łyżkami mleka pełnego w proszku oraz garścią bakalii. Kupuję dowolną mieszankę bakalii od czasu do czasu dodając do niej pokrojone morele, figi, czy orzechy brazylijskie. Mieszam wszystko, po czym zalewam wrzątkiem nieco ponad powierzchnię płatków i bakalii. Przykrywam i odstawiam na 10 minut. Jest to o tyle wygodny sposób, iż nie wymaga czuwania nad gotującym się mlekiem i mieszania w nim płatków, które w chwili nieuwagi mogą się przypalić, a mleko wykipieć. Zamiast tego mam dodatkowe 10 minut na kilka innych czynności związanych z przygotowaniem się do pracy.
Kiedy płatki zmiękną mieszam je z łyżką miodu oraz jakimś owocem, najchętniej z pomarańczą, melonem, mango lub bananem. Czasami nadaję owsiance bardziej orzechowego posmaku dolewając kilka kropel oleju sezamowego lub arachidowego.

Wydaje mi się to bardzo atrakcyjny sposób na przygotowanie śniadania ze względu na jego przyswajalność do warunków w jakich większość z nas żyje w dzisiejszych szybkich czasach. Jest też bardzo praktyczny, gdyż mieszankę, z której ma powstać owsianka można przygotować z wyprzedzeniem, na przykład wieczorem, a rano jedynie zalać wrzątkiem co jest zdecydowanie mniej problematyczne i nie pochłania wiele energii.











niedziela, 15 lutego 2015

Pierogi bezglutenowe

    Dla tych wszystkich, którzy mają alergię na gluten, ale też dla "zwykłych" śmiertelników przedstawiam moją wersję pierogów bezglutenowych, tym razem z warzywami. Smakują mi w takim samym stopniu jak pierogi pszenne, a na dodatek mniej obciążają układ trawienny. Jeżeli ktoś po spożyciu produktów zawierających pszenicę czuje się "ciężko" na żołądku, to polecam coś w rodzaju detoksu i zrezygnowania przynajmniej na kilka dni z pieczywa oraz innych produktów zawierających gluten. W zamian za to można zrobić tofurnik, który w mojej wersji w ogóle nie zawiera mąki, spróbować upiec chleb kukurydziany, czy też ugotować pierogi z mąki ryżowej, ziemniaczanej, czy innej bezglutenowej. Wybór na półkach sklepowych jest już spory - wystarczy tylko mieć pomysł, jak to wykorzystać.
W pierogach najbardziej podoba mi się to, że po opracowaniu swojej optymalnej receptury na ciasto można dalej popuścić wodzę fantazji i zrobić je w różnych wersjach z farszem jaki komu smakuje: na słodko, czy wytrawnie, wegetariańsko, czy z mięsem, w zależności od osobistych upodobań. Kiedy robiłem ostatnio pierogi i zostało mi nieco ciasta do wykorzystania, nie męczyłem się z wymyślaniem skomplikowanego farszu i każdy pieróg nadziałem małą kostką czekolady i kawałkiem banana, po czym ugotowałem i zjadłem na ciepło - takie proste i jak cieszy. 


Tymczasem skoro mowa o farszach na moje warzywne nadzienie składały się:

- marchew
- korzeń pietruszki
- cukinia
- papryka czerwona lub zielona
- groszek mrożony
- por
- czosnek (3-4 ząbki)
- przyprawy: liść laurowy, ziele angielskie, bazylia, oregano, kolendra, sól, pieprz
- keczup lub koncentrat pomidorowy
- sos chilli do smaku

Celowo nie podaję konkretnych proporcji bo nie ma to większego znaczenia. Chodzi o to, żeby farsz nam smakował, więc kierujmy się własnymi upodobaniami. Ktoś będzie chciał dodać pieczarki, a ktoś inny dla urozmaicenia seler naciowy. Ja na przykład często daję te warzywa, które mam akurat pod ręką.

Najpierw podsmażam por na niewielkiej ilości oleju, aby się zeszklił. Równocześnie dodaję liść laurowy i ziele angielskie. Podgrzewam około 3-4 minuty często mieszając. Następnie dodaję zmiażdżony czosnek i chwilę podgrzewam po czym usuwam liście laurowe i ziele angielskie. Następnie dodaję startą marchew i korzeń pietruszki, pokrojoną w kostkę cukinię, paprykę, groszek i duszę pod przykryciem. Kiedy warzywa zaczynają mięknąć dosypuję do nich przyprawy. Na końcu dodaję keczup i sos chilli i po kilku minutach sprawdzam, czy nie trzeba dodać więcej przypraw. Następnie przekładam wszystko do jakiegoś naczynia i miksuję blenderem, ale niezbyt dokładnie, aby nie uzyskać zbyt rozdrobnionej papki.

Kiedy farsz stygnie zagniatam ciasto. Proporcje podaję na oko, gdyż wszystko zależy od rodzaju mąki jaki nam się trafi:

- 1 szklanka mąki ryżowej
- 1 szklanka mąki ziemniaczanej
- pół szklanki gorącej wody
- łyżka oleju
- 1 rozbełtane jajko
- szczypta soli
- mąka kukurydziana na podsypkę

Składniki z wyjątkiem mąki kukurydzianej zagniatam najpierw w misce. Jeśli jest za rzadkie dodaję jeszcze trochę mąki ziemniaczanej. Jeśli konsystencja jest już odpowiednia wyjmuję ciasto z naczynia i dalej zagniatam na blacie. Ciasto powinno być sprężyste i nie kleić się. Jeśli jest zbyt kruche to dodaję jeszcze trochę oleju. Formuję w kulę i odstawiam na jakieś 15-20 minut aby odpoczęło, po czym dzielę na 3 części i wałkuję każdą z nich osobno podsypując mąką kukurydzianą. Na rozwałkowany dosyć cienko placek nakładam w jednym rzędzie "kulki" farszu i zawijam ciasto od góry zakrywając nim farsz po czym zwykłą szklanką wycinam półokręgi i każdy pierożek zalepiam palcami na brzegach. Odkładam na bok na podsypce z mąki i robię to samo z pozostałymi dwiema częściami ciasta. Skrawki ciasta które pozostały formuję ponownie w kulę, którą odstawiam na kilka minut, po czym znowu wałkuję formując pierogi.

Ostatnio  z tych proporcji wyszło mi 30 pierogów, z czego część od razu ugotowałem a pozostałe zamroziłem.
Gotuję je około 5 minut wrzucając do wrzącej wody, do której wcześniej dodaję łyżeczkę soli oraz kilka łyżek oleju.
Po nałożeniu na talerz skrapiam je odrobiną oliwy lub posypuję papryką wędzoną.